DZIEŃ, KTÓRY ZMIENIŁ MOJE ŻYCIE
Była 5 rano. Obudziło mnie dziwne uczucie. Pomyślałam, czy to w końcu "to"?
Śniadanko, prysznic. Około 8 obudziłam męża mówiąc, że chyba się zaczęło. Na co on, że pewnie mi się wydaje, po czym obrócił się na drugi bok ;)
Do 10 już było pewne, że to jednak to, bo od czasu do czasu ból sprawiał, że musiałam się zatrzymać i sobie "pooddychać" ;) Wszystko przebiegało jednak nadal bardzo spokojnie.
Około 11 stwierdziliśmy, że zbieramy się do szpitala.... I wtedy się zaczęło. Pamiętam, jak nasza położna podczas kursu w szkole rodzenia powiedziała, że, gdy poczuję, że już nie dam rady, to będzie już "z górki". I wtedy pomyślałam: "kurcze, skoro ja już teraz tak się czuję, to co będzie dalej?"
Do samochodu ledwo doszłam. Droga do szpitala wyglądała, jak z jakiegoś filmu. A twarz mojego bladego z przerażenia męża mówiła sama za siebie. Około 12.30 byliśmy w szpitalu.
I zaczęły się badania, pytania (data urodzenia, nr telefonu....kiedy ja ledwo dychałam ;))
a ja miałam tylko jedno pragnienie: żeby w końcu pozwolili mi rodzić ;)
0 13.35 nasze 3650 gramów szczęścia było już z nami :)
W tamtej chwili zmieniło się całe nasze życie. I nie mówię wcale, że zaszły jakieś drastyczne zmiany. Wręcz przeciwnie. Żyjemy prawie tak samo, jak wcześniej: nadal spotykamy się ze znajomymi, podróżujemy, mamy swoje pasje... tylko,że teraz nasze życie jest jakieś takie pełniejsze, ma sens, a każda troska zwyczajnie gdzieś ulatuje, gdy widzimy tą prześliczną twarzyczkę.
I czasem tylko próbuję sobie przypomnieć, jak to było, gdy Go z nami nie było...
I coraz trudniej mi sobie przypomnieć...
musiało być bardzo nudno ;)
Więc teraz serca mam dwa, smutki dwa
I miłość po kres, i radość do łez...
Około 11 stwierdziliśmy, że zbieramy się do szpitala.... I wtedy się zaczęło. Pamiętam, jak nasza położna podczas kursu w szkole rodzenia powiedziała, że, gdy poczuję, że już nie dam rady, to będzie już "z górki". I wtedy pomyślałam: "kurcze, skoro ja już teraz tak się czuję, to co będzie dalej?"
Do samochodu ledwo doszłam. Droga do szpitala wyglądała, jak z jakiegoś filmu. A twarz mojego bladego z przerażenia męża mówiła sama za siebie. Około 12.30 byliśmy w szpitalu.
I zaczęły się badania, pytania (data urodzenia, nr telefonu....kiedy ja ledwo dychałam ;))
a ja miałam tylko jedno pragnienie: żeby w końcu pozwolili mi rodzić ;)
0 13.35 nasze 3650 gramów szczęścia było już z nami :)
W tamtej chwili zmieniło się całe nasze życie. I nie mówię wcale, że zaszły jakieś drastyczne zmiany. Wręcz przeciwnie. Żyjemy prawie tak samo, jak wcześniej: nadal spotykamy się ze znajomymi, podróżujemy, mamy swoje pasje... tylko,że teraz nasze życie jest jakieś takie pełniejsze, ma sens, a każda troska zwyczajnie gdzieś ulatuje, gdy widzimy tą prześliczną twarzyczkę.
I czasem tylko próbuję sobie przypomnieć, jak to było, gdy Go z nami nie było...
I coraz trudniej mi sobie przypomnieć...
musiało być bardzo nudno ;)
Więc teraz serca mam dwa, smutki dwa
I miłość po kres, i radość do łez...
Piękny wpis... A Wasze zdjęcie jest pełne miłości i oddania...
OdpowiedzUsuń:)
UsuńSzybko Ci poszło, ja się męczyłam od północy do 13:50 :) ale najgorsze bóle zaczęły się rano. Ten cytat z piosenki piękny, idealnie pasuje!
OdpowiedzUsuńtak, poszło naprawdę błyskawicznie :)
Usuń5 rano? Ta godzina jest magiczna, mnie wtedy wody odeszły :)))
OdpowiedzUsuń:)
UsuńCzytając ta historie, aż łezka w oku się kręci. Piękna. Życzę maluszkowi by rósł zdrowo. Kochajcoe się z całego serca. Buziaki :)
OdpowiedzUsuńDziękujemy! :)
UsuńJa miałam już dwa takie dni:) i nie powiem żeby z drugim było prościej. Obawy były i nadal są jak to dalej będzie, ale też ogromna ciekawość jacy to moi synowie będą za 5, 10 czy 15 lat. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńRodzice chyba zawsze martwią się o swoje dzieci, czy mają rok, 10, czy 40 lat...:)
UsuńAle pięknie napisane:) Gratulacje! Pozdrawiam Ala
OdpowiedzUsuńSłodkie … :))
OdpowiedzUsuń