Już myślałam, że nigdy nie skończę tego posta, bo piszę go już trzeci dzień... A dlaczego?
Hałas, masa kurzu i niesamowity bałagan...
Tak w skrócie można opisać to, co dzieje się obecnie w naszym mieszkaniu...
Będę sprzątać chyba przez cały najbliższy tydzień. No ale chciałam remontu łazienki? Więc teraz mam... ;)
Ale jak już to się wszystko zakończy, to chyba nie będę z niej wychodzić - tak mi się podoba :)
Jak obiecałam, mała relacja z wakacji. Tylko obawiam się, że w sumie nie będzie ona taka mała... ;)
Od czego by tu zacząć? Hmm..
Może od tego, że długo zastanawialiśmy się nad wyborem miejsca, w którym spędzimy urlop. W tym roku musieliśmy brać pod uwagę przede wszystkim to, że po raz pierwszy miał z nami jechać mały łobuz. Miało być to zatem miejsce, do którego uda nam się dotrzeć samochodem i w którym nie będą panowały tropikalne upały (niestety).
W grę wchodziła Szwecja, Holandia, Belgia... a nawet wycieczka po kraju. W końcu wybór padł na naszą ukochaną Francję, w której spędziliśmy kilka cudownych dni 2 lata temu. Wówczas jednak odwiedziliśmy Lazurowe Wybrzeże, Prowansję i Paryż. Teraz miała być północ - Bretania i Dolina Loary. Planując wycieczkę po miejscu, w którym niemal na każdym kroku można spotkać jakiś zamek, pałac czy stare miasteczko, bardzo trudno było mi wybrać to, co najlepsze. I choć bardzo się starałam, plan podróży i tak został zweryfikowany w jej trakcie - i super, bo lubię taką spontaniczność.
Jak zobaczycie na zdjęciach, było tak, jak lubimy, czyli dużo zwiedzania, był kontakt z przyrodą, było pyszne jedzenie (niestety, ja przez te wszystkie ciasteczka, croissanty, bagietki, owoce morza i inne kulinarne cuda do domu wróciłam z małym "nadbagażem", którego teraz trzeba się pozbyć...), a przede wszystkim było poznawanie lokalnej kultury i codziennego życia
:)
No dobra, koniec gadania, czas pokazać co nie co:
Pointe du Grouin i przepiękne widoki
Niezwykła i w tych okolicznościach pogodowych niemal mroczna Mont Saint Michel
A tu już Dinan - piękne średniowieczne miasteczko, z mnóstwem szachulcowych kamienic i domów z niebieskimi oknami
Dodam jeszcze, że pomysł podróży po Polsce został przez nas
niemal od razu odrzucony ze względu na kapryśną i nieprzewidywalną
pogodę... Och, jakże nieświadomi byliśmy zmienności bretońskiego klimatu. W ciągu jednego dnia potrafiliśmy przebierać się kilkakrotnie (z co za tym idzie - wyglądaliśmy, jak wielbłądy- kurteczka, sweterek, bluza, czapeczka jedna, druga, trzecia...)
Pogoda potrafiła zmienić się w ciągu godziny. Najpierw rześki poranek, potem deszcz, za chwilę palące słońce a wieczorem znowu chłodek. Ja byłam z tego faktu delikatnie mówiąc średnio zadowolona- ale Filip - zdecydowanie lubi chłodniejsze klimaty, o czym mogliśmy przekonać się kilka dni później.
Poniżej samo serce urokliwej miejscowości Lagonna Daoulas, czyli piękna kamienica, w której mieścił się nasz pensjonat.
A to już pensjonat od strony ogrodu - taki mogłabym mieć :)
Nawet na plebanii wiedzą, jaki kolor jest najmodniejszy tego lata ;)
A tu chyba najpiękniejszy dzień naszej podróży (słońce, plaża, piękne widoki, a przy okazji 4 rocznica naszego ślubu ;))
Kolejne urokliwe miasteczko
Locronan
W takiej mniej więcej pozycji zwiedzał nasz mały podróżnik (chyba wygląda na szczęśliwego?)
Quimper - ładne miasto, ale za dużo turystów ;)
To by było na tyle, jeśli chodzi o Bretanię. Następnie miała być Dolina Loary i jej słynne zamki. Niestety, zamki nas rozczarowały, okazały się zdecydowanie mniej spektakularne, niż zakładaliśmy. Jednym słowem wynudziliśmy się jak mopsy.
I tu nastąpiła nagła zmiana planów - rzuciłam hasło - Wersal. Mąż, jak najbardziej zna. A więc szybkie bookowanie jakiegoś hotelu, nastawiamy gps i w drogę. Tak mieliśmy spędzić ostatni dzień naszej francuskiej podróży. Jednak, gdy już byliśmy pod Paryżem, zapytałam - a nie będzie Ci żal być tak blisko Paryża i go nie odwiedzić??? :) No i tak przedłużyliśmy nasz pobyt o jeszcze jeden dzień wędrując po Paryżu. Przy okazji spełniłam jedno ze swych marzeń - udaliśmy się do Musee d'Orsay :)
W Paryżu przywitała nas piękna, upalna pogoda. Niestety okazało się, że Filip niezbyt dobrze znosi tak wysoką temperaturę - i tak, ze względu na "marudki" większość czasu spędził w ramionach tatusia :)
Na zakończenie oczywiście nie mogło zabraknąć Jej
Koniec!
Piękne kadry z pięknych wakacji:) pozdrawiam Ania
OdpowiedzUsuńWspaniała podróż! :) Piękne wspomnienia przywieźliście. :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńTo była cudowna podróż... Widać, że było wspaniale. Piękne widoki:):):) uściski weekendowe
OdpowiedzUsuńMiło tak pozwiedzać razem z Tobą :)
OdpowiedzUsuńBajkowe zdjęcia. Spędziliście wspaniałe wakacje :))
OdpowiedzUsuńPiękne klimatyczne zdjęcia:)
OdpowiedzUsuń